W tym roku miałam nie mieć wakacji. Nie mylcie wakacji z latem. Tego miałam po brzegi. Lato w Atenach było długie, gorące, z tysiącem turystów. Były wyjazdy jedno, dwudniowe, spacery po mieście, drinki wieczorami i kąpiele w morzu. Ale to nie to samo.

Więc gdy koleżanka, która przyjechała na wakacje do Grecji, we wtorek spytała się mnie czy następnego dnia nie chciałabym z nią gdzieś wyjechać na kilka dni, nie miałam wyjścia. Musiałam się zgodzić! Przez pół dnia patrzyłyśmy na różne kierunki, na bilety lotnicze i promowe, aż w końcu wieczorem zapadła decyzja – płyniemy na wyspę Tinos! Kupiłyśmy bilety, spakowałyśmy walizki i za kilka godzin miałyśmy prom.

Tinos to trzecia największa wyspa cykladzka i kojarzona jest przede wszystkim z turystyką religijną.

Ale Tinos ma do zaoferowania mnóstwo plaż, urocze wioseczki, ścieżki trekkingowe, wspinaczkę górską, windsurf i pyszną kuchnię!

Dzień 1 – 28.09

Prom miałyśmy o 7.30 rano z Pireusu. Bilet kosztował 49 euro w jedną stronę, a prom płynął 4,50 godziny. A, że wszystko było robione na ostatnią chwilę, to hotel rezerwowałyśmy na promie 😉 A było z tym nie lada kłopotu. Po pierwsze – brak dobrego internetu na morzu. Żeby otworzyła się jakakolwiek strona trzeba było czekać wieki. Drugi problem – hotele. Znajdowałyśmy hotele na booking.com, a później dzwoniłyśmy bezpośrednio na recepcje pytać o ceny (to taki pro tip, który stosuję podczas podróży po Grecji. Hotele zazwyczaj przez telefon podają niższą cenę niż na bookingu i wolą takie rezerwacje, bo wtedy nie muszą płacić prowizji). I problem z tym był taki, że a to w jednym jest tylko pojedynczy pokój zamiast dwójki (??), drugi jednak nie miał miejsc, a trzeciego wogóle nie mogłyśmy znaleźć! Chciałyśmy zarezerwować pokój nad morzem, ale ten który nam się podobał okazało się, że dopiero od następnego dnia będzie mógł nas przyjąć. Więc zdecydowałyśmy, że pierwszą noc spędzimy w porcie, a następnego dnia przeniesiemy się do tego drugiego hotelu. I tak zrobiłyśmy.

Pierwszy apartament – Fratelli. 50 euro za noc. Przy samym porcie, bliziutko do centrum miasta. Ładny i czysty. Jaki był z nim problem? Miał… za krótkie łóżka! Tak, dobrze czytasz. Łóżko było zbyt krótkie. Ja mam 1,70 wzrostu i w Grecji uchodzę za wysoką, ale moja koleżanka ma 1,50 w kapeluszu i ona też się nie mieściła! Nigdy wcześniej się z czymś takim nie spotkałam.

Poniżej zdjęcia apartamentu:

No ale dobra. Gdy poszłyśmy zostawić bagaże, jeszcze nie wiedziałyśmy, że wieczorem okaże się to problematyczne. Poszłyśmy na spacer. Wąskie uliczki z kolorowymi bugenwillami, dzwonnice kościołów wystające co chwilę znad dachów, małe kawiarenki i malutko ludzi. Doszłyśmy do głównej ulicy, nazywanej Leoforos Megalocharis (Aleja Wielcełaskawej). I na szczycie ulicy ukazał się nam on – najważniejszy kościół w całej Grecji. Co roku tysiące pielgrzymów z całej Grecji przybywa na Tinos aby odwiedzić kościół Matki Boskiej. Przez całą długość aleji stworzona jest ścieżka, po której wierni na kolanach wdrapują się na samą górę. To taka grecka Częstochowa.

Dlaczego ten kościół jest tak ważny?

Jego historia związana jest z wojną o niepodległość Grecji. W 1822 roku (wojna rozpoczęła się rok wcześniej), pewnej kobiecie objawiła się Matka Boska i wskazała miejsce, w którym ukryta była cudowna ikona. Kobieta ta uwierzyła dopiero za 3 objawieniem, powiedziała o tym księżom i wszyscy zaczęli szukać we wskazanym miejscu. Pierwsze dwie próby znalezienia ikony nie powiodły się i miejscowi zaczęli wątpić w objawienia kobiety. Dopiero za trzecim razem, 30 stycznia 1823 roku, ikona została odnaleziona!

Zostało to odebrane jako znak boski i dobry omen w walce o niepodległość Grecji. Do zbudowania kościoła, w któym znajduje się ikona, przywieziono marmur z wyspy Delos, na której zgodnie z mitem urodził się bóg Apollo i jego bliżniacza siostra Artemida. Kobieta, która miała objawienia przyjęła imię Pelagia i została świętą. W tym roku obchodzona jest 200-tna rocznica jej objawień.

Mimo, że kościół świętuje 25 marca (Zwiastowanie Pańskie), to najwięcej pielgrzymów przyjeżdża tutaj 15 sierpnia, na święto Zaśnięcia Bogurodzicy. W ten dzień wierni od samego rana wspinają się na kolanach do kościoła, a po porannej mszy jest procesja ikony. Tradycyjnie tego dnia wyspę odwiedza również premier Grecji, który bierze udział w uroczystościach.

Znajduje się tutaj również pomnik ofiar statku wojennego Elli, zatopionego 15 sierpnia 1940 roku, przez włoski statek podwodny. Grecy w tym czasie nie brali czynnego udziału w II Wojnie Światowej. Tego dnia jak co roku wyspę odwiedziło mnóstwo pielgrzymów. Włoski okręt podwodny wystrzelił 3 torpedy, z czego jedna trafiła w statek, a dwie pozostałe w molo, wywołując panikę. W ramach tego ataku zginęło 9 marynarzy greckich. Wiadomość o tym czynie była ukrywana do 30 października tego samego roku, a dwa dni wcześniej (tj. 28 października) Grecja oficjalnie dołączyłą do walk II WŚ.

Do tego kościoła zazwyczaj przychodzi się z jakąś prośbą. Prosi się o coś i obiecuje się w zamian coś. Jedną z tradycji jest zapalenie świecy (gr. lambada) na wysokość swojego wzrostu.

Po wizycie w kościele poszłyśmy dalej pospacerować. W o kolicy kościoła oczywiście kwitł handel z ikonami, magnesikami, komboskoini czyli coś w stylu różańca i inne takie rzeczy.

Na obiad poszłyśmy do tawerny Epineio. Wrzucam poniżej katalog z cenami. My zamówiłyśmy chorta (czyli taką zieleninę), duszoną wołowinę i pieczonego kalmara. Do tego butelka wody i pół litra wina. Zapłaciłyśmy… 53,50 euro!

Po tym cenowym szoku wróciłyśmy do apartamentu. Koleżanka w tych dniach pracowała normalnie (zdalnie) i tego dnia właśnie popołudniu byłyśmy w pokoju. Ja też popracowałam, przespałam się chwilę, a wieczorem po skończonej pracy poszłyśmy na miasto zjeść pizzę, wypić piwko i wróciłyśmy. Byłyśmy na nogach od 6 rano, więc nie miałysmy ochoty balować. I w momencie gdy byłam gotowa oddać się błogim snom zorientowałam się, że łóżko jest za krótkie, po pokoju lata komar i bzyczy mi nad uchem i jest strasznie gorąco! Pierwsza noc nie była zbyt udana…

Dzień 2 – 29.09

Drugi dzień na wyspie rozpoczęłyśmy od pysznego śniadania w knajpie Myrtilo. Ale tu już stwierdziłyśmy, że nie ma co liczyć na niskie ceny jedzenia. Za omleta, kanapkę z awokado i 2 herbaty zapłaciłyśmy 24 euro.

Plan natomiast na ten dzień był taki, że wypożyczamy samochód, jedziemy do apartamentu nad morzem, a później na zwiedzanie. Koleżanka pracowała wieczorem, więc po drodze miałyśmy poszukać jakieś knajpki, w której mogłaby rozłożyć się z laptopem.

Auto wypożyczone, jedziemy do apartamentu. A tam luksus! Apartament 5-osobowy, duże (!) łóżka, 2 balkony, widok na morze, no super! I też 50 euro za noc! Nostos Resort jeśli by ktoś pytał 😉 Walizki zostawione, jedziemy zwiedzać wyspę!

Pierwszy przystanek-miasteczko Triandaros. Zbudowana na zboczu skały, z krętymi schodkami pełnymi różowych bugenwilli, łuków, małych kościółków, ławeczek, pięknego widoku na morze i… brak ludzi. Serio, byłyśmy jedynymi, które tam spacerowały. Bez skrępowania robiłyśmy sobie zdjęcia z kwiatkami i przypadkiem weszłyśmy na taras czyjegoś domu. Przy wjeździe do miasteczka była jedna tawerna, z 5 osób było w środku i zamykali się o 20. Nie pasowało nam to, bo koleżanka pracę miała skończyć o 23. Ale zdjęcia porobiłyśmy ładne.

Kolejny przystanek – opuszczona wioska Monastiria. Nie znalazłam nigdzie konkretnego powodu, dlaczego ludzie się stamtąd wyprowadzili. Jest niezamieszkała od ponad 40 lat i w tej chwili stoją tam ruiny domów. Dziwne i ciekawe miejsce. Myślę, że zwłaszcza fotografom może bardzo przypaść do gustu.

Jadąc dalej dojechałyśmy do najsłynniejsze plaży wyspy – Kolimbithres. Są to dwie plaże: małe Kolimbithres i duże Kolimbithres. Latem są tu beach bary, leżaki, parasole, imprezy, tawerny wokół. A teraz było tak:

Po drodze widziałyśmy 2 otwarte tawerny i zdecydowałyśmy dojechać do najbliższej, bo czasu już było niewiele (do rozpoczęcia pracy), a żołądek już od jakiegoś czasu dawał o sobie znać. I tak wylądowałyśmy w knajpie Zacharias. Najlepsza knajpa w jakiej jadłyśmy na Tinos!

Zamówiłyśmy fetę w cieście (2 zdjęcie), gemista (pomidory faszerowane) i obłędną pieczoną kozę! Do tego litr wina i napoje. Suma: 52 euro.

Dzień 3 – 30.09

Kolejny dzień rozpoczęłyśmy od śniadania w knajpie Nero. Powiem jedno – bardziej nijakiego peinirli (taka grecka pizza) nigdy nie jadłam…

Tego dnia moja koeżanka nie pracowała, więc miałyśmy dużo czasu. Dlatego zaplanowałyśmy dojechanie do najdalszego punktu wyspy (prawie) i zwiedzanie w drodze powrotnej. Nasz pierwszy cel: Ormos Panormou. Uroczy porcik z tawernami i przeciętną plażą. A że przede wszystkim chciałyśmy się wykąpać w morzu, pojechałyśmy dalej. Kilka kilometrów za portem dojechałyśmy do plaży Rochari. Cicha, spokojna, piaszczysta. Był jeden beach bar (nawet otwarty!), ale nie było hałasu. Jestem ciekawa jak to wygląda w sezonie. Rozłożyłyśmy się pod drzewkiem i poszłyśmy się wykąpać. Dosyć długo było płytko, na dnie był piasek i było czyściutko. Naprzeciwko miałyśmy widok na małą wysepkę z latarnią morską na szczycie, która nazywa się Planitis, czyli Planeta 🙂

Następny przystanek to miejscowość Pirgos. Jak tam było ślicznie! Labirynt wąskich uliczek wśród wybielanych domów, bugenwille wiszące nad naszymi głowami i pełno mruczących kotów. Kolorowe drzwi i okiennice, malutkie sklepiki z pamiątkami, kawiarenki podające pyszne ciasta, no super! Główny plac miasteczka jest skupiony wokół ogromne platana z kawiarniami, fontanną i kolorowymi kwiatami.

W Pirgos znajduje się też muzeum marmuru (do którego nie poszłyśmy), ponieważ wyspa znana jest z tego surowca i z artystów, którzy tworzą z nim cuda. Zgodnie z mitem Fidiasz, który jest autorem rzeźb na Akropolu, wylądował na Tinos i nauczył miejscowych tej sztuki. Rzeźbiarze z Tinos mieli duży wkład w dzisiejszy wygląd Aten. Pracowali m.in. przy budowie Akademii ateńskiej, Narodowego Muzeum Archeologicznego, budynku Zappeio, starego parlamentu (dzisiejszego Muzeum Historii) i innych. Mieli również swój udział podczas prac nad odrestaurowaniem Akropolu, Kerameikosu i starożynej Olimpii. Marmur z Tinos uważany jest za jedyny w swoim rodzaju i został wykorzystany przy budowie pałacu Buckingham w Londynie i muzeum Luwru w Paryżu!

Po zwiedzeniu miasteczka, póki jeszcze było słońce pojechałyśmy na kolejną plażę, Romanos. Długa, piaszczysta plaża, ni brzyska ni ładna. Są tam dwa beach bary (teraz zamknięte), więc w sezonie podejrzewam, że jest tu dużo ludzi i jest głośno. Szybka kąpiel i leciałyśmy dalej, żeby zdążyć obejrzeć zachód słońca. Udało się.

Na kolację wybrałyśmy się do restauracji O Ntinos. Przy samym wejściu zdziwiło nas, że było tu 5-6 kelnerów, a knajpa wcale nie była ogromna. Wszyscy uśmiechnięci, chętni do pomocy. Powiedzieli nam, że wszystkie stoliki przy brzegu są zarezerwowane (?!), więc usiadłyśmy w drugim rzędzie. I rzeczywiście, po jakimś czasie cała restauracja się zapełniła.

Na początek zostałyśmy poczęstowane zupą rybną. Zamówiłyśmy dolmadakia z nadzieniem z owoców morza, karmelizowaną ośmiornicę z puree marchewkowym i pieczonego kalmara z kuskus z pietruszki. Wszystko było pyszne, obsługa bardzo miła, więc i cena była analogiczna – 67,50 euro. To była nasza najdroższa kolacja na wyspie.

Kolejne dwa dni były obfitowały w pracę przed komputerem w pokoju, więc zbyt dużo się nie działo.

Byłyśmy na plaży przed apartamentem, zjadłyśmy w tawernie, która należy do tego samego właściciela, a której nie polecam, a wieczorem wyszłyśmy na drinka do Chory. Trafiłyśmy na bardzo fajny bar Argonavtis z bardzo ciekawym wystrojem. Na ścianach wisiały plakaty z Marylin Monroe i Charlie Chaplinem, z sufitu zwisały samoloty, kwiatki i chyba bombki świąteczne, a wszystko oświetlone było na kolorowo-czerwono. Dobre drinki, na tarasie, z widokiem na kawałek głównego portu, zdecydowanie moje klimaty.

Ostatni dzień znowu minął nam na pracy, szybka kąpiel na plaży przed apartamentem i pojechałyśmy do Chory na kolację. Usiadłyśmy w knajpie To koutouki tis Elenis i za sałatkę grecką, 2 dania główne i 2 piwa zapłaciłyśmy 42 euro. Później przeszłyśmy się brzegiem morza, doszłyśmy do knajpki w której zjadłyśmy portokalopitę (ciasto pomarańczowe) i wróciłyśmy spakować walizki, bo rano miałyśmy już prom.

Promem dopłynęłyśmy do Rafiny, drugiego największego portu w Attyce. Bilet kosztował 35 euro i rejs trwał 3:30 godziny. Z Rafiny wzięłyśmy autobus KTEL (taki grecki PKS, bilet 2,40 euro), którym dojechałyśmy do stacji końcowej na stacji metra Nomismatokopeio.

I tak skończyło się dla mnie lato 2022 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

error: Tekst chroniony prawem autorskim. © 2019 Pod Akropolem